Pierwsza porażka Śląska we Wrocławiu

Po dziewiątym meczu na własnym stadionie w trwających rozgrywkach piłkarze i kibice Śląska Wrocław musieli przełknąć gorycz porażki. WKS nie zdołał postawić się warszawskiej Legii i został przez nią bezlitośnie wypunktowany. A tak niewiele brakowało, by niedzielny mecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej...
„Twierdzaaa Wrocłaaaw” – przy takich okrzykach ponad 30-tysięcznej publiczności (najwyższa frekwencja na Dolnym Śląsku w tym sezonie!) zespół gospodarzy rozpoczął konfrontację z ekipą ze stolicy. Cały piłkarski Wrocław liczył na podtrzymanie dobrej passy na własnej ziemi, która od lipca była dla oponentów nie do zdobycia.
Rozpoczęło się bardzo optymistycznie, bo od faulu Igora Lewczuka na Damianie Gąsce w „szesnastce”. Rzut karny to element opanowany przez graczy WKS niemalże do perfekcji, Trójkolorowi mogli bowiem pochwalić się najdłuższą serią wykorzystanych karnych spośród drużyn ekstraklasy – dokładnie trzynastu (ostatni niestrzelony: 1 grudnia 2017 w Gdańsku przez Marcina Robaka). W 8. minucie do stojącej futbolówki podszedł Robert Pich, który podobne sytuacje wykorzystywał w potyczkach z Lechem i Piastem. Tym razem Czech uderzył jednak źle, zbyt słabo i czytelnie, by pokonać Radosława Majeckiego. Młody bramkarz rzucił się w lewą stronę i z palcem w uchu zatrzymał próbę Picha.
Więcej w aktualnym wydaniu "Słowa Sportowego".